Pierwsza część trylogii Marvela, ktora rozbiła boxoffice. Przed wami "Strażnicy Galaktyki"

Zgodnie z naszymi zapowiedziami, w tym tygodniu przyjrzymy się paru hitom Marvela, które mają zaórwno tylu fanów, ilu przeciwników. Ale zaraz, zaraz... Czy aby na pewno? Gdyby przeanalizować sprzedaż biletów na Marvelowskie hity, to biją one na głowę chyba wszystkie inne filmy akcji i science-fiction. Boxoffice przyprawia najczęściej o zawrót głowy, a ilość widzów w kinach przechodzi najśmielsze oczekiwania. Niemal nie słychać tam krytyków marudzących że filmy Marvela bywają zbyt cukierkowe czy dziecinne.

Pod lupę weźmiemy dziś "jedynkę", czyli film "Strażnicy Galaktyki". W przyszłości na pewno napiszę recenzje dwóch kolejnych części serii, ale musicie uzbroić się w cierpliwość. W skrócie produkcja to dynamiczna mieszanka humoru, akcji i kosmicznych przygód, która od momentu swojej premiery w 2014 roku zyskała status kultowego dzieła w ramach kinowego uniwersum Marvela. Chwalona nawet przez krytyków reżyseria Jamesa Gunna oraz wyrazista obsada, z Chrisem Prattem w roli "szefa" grupy niezwykłych bohaterów, zapewniły widzom srogi, międzygalaktyczny "młyn", jak to mawia młodzież.

Wszechobecny chaos - czy to się sprawdza?

Fabuła filmu "Strażnicy Galaktyki" rozgrywa się w barwnym i chaotycznym wszechświecie, gdzie niegdyś wrogie sobie cesarstwo Kree i imperium Nova osiągają wreszcie kruchy pokój. Żeby nie było zbyt różowo, nie wszystkim odpowiada ta nowa rzeczywistość. Ronan Oskarżyciel (Lee Pace), fanatyczny wojownik Kree, nie akceptuje takie stanu rzeczy. Natychmiast postanawia zainicjować krwawą vendettę przeciwko Xandarowi - centrum Nowego imperium.

Kluczowym elementem jego planu jest zdobycie tajemniczego artefaktu, który wbrew jego zamiarom wpada w ręce Petera Quilla (Chris Pratt). Quill to ziemski watażka, znany jako Star-Lord, który błyszczy na ekranie od samego początku. Od tego momentu rozpoczyna się szalona pogoń, która wplątuje w konflikt nie tylko Quilla, ale również innych pozytywnych wariatów, superbohaterów i jajcarzy. Jednym z najmocniejszych elementów "Strażników Galaktyki" jest wyraźnie zarysowana galeria postaci.

Peter Quill, ze swoim nieodpartym urokiem i zaskakującą przebiegłością, jest sercem drużyny. Z kolei Gamora (Zoe Saldaña), z zimną efektywnością walczy o odkupienie swoich grzechów. Drax (Dave Bautista) dostarcza zarówno komizmu, jak i tragizmu, jako wojownik pogrążony w żalu po stracie rodziny, którego dosłowne pojmowanie rzeczywistości budzi szczery śmiech. Rocket (Bradley Cooper) i Groot (Vin Diesel), odpowiednio jako zadziorny szop pracz i jego niewiele mówiący, ale empatyczny drzewiasty towarzysz, stanowią serce i duszę zespołu.

Krótka ocena scenariusza, reżyserii i ścieżki dźwiękowej

Krytycznym okiem dostrzegam, jak James Gunn z niezwykłą wprawą łączy w filmie elementy science fiction z komedią, tworząc spójną, ale nieprzewidywalną narrację. Dialogi są błyskotliwe, pełne humoru, który świetnie kontrastuje z momentami zalatującymi apokalipsą. Reżyser skutecznie buduje świat, który, choć fantastyczny, jest pełen zwyczajnych sytuacji, a kłótnie przedstawicieli różnych ras wypadają naprawdę komicznie. Moim zdaniem to wszystko dodaje filmowi uroku i takiej specyficznej, rodzinnej aury.

Efekty specjalne i projektowanie postaci, w tym niezwykle realistyczny CGI dla Groota i Rocket'a, przenoszą widza w sam środek galaktycznego chaosu. Produkcja jest głośna w przenośni i dosłownie. Nie chodzi tylko o wybuchy, sceny walki czy dialogi. Mam tutaj też na myśle muzykę. Ścieżka dźwiękowa stanowi nie tylko tło dla galaktycznej rozwałki, ale jest wręcz integralną część opowieści. Starannie dobrane klasyczne hity z lat 70. i 80. idealnie oddają tęsknotę Quilla za Ziemią. W mojej opinii nadają także ton niektórym z najbardziej zapadających w pamięć scenom. W efekcie stają się one bardziej podniosłe, memiczne, a czasami naprawdę "kozackie". 

Rozmach, rozmach, i jeszcze raz rozmach!

Z kolei kinematografia i efekty specjalne są prawdziwym "sztosem". Zaprezentowano tu zarówno ogrom i majestat kosmosu, jak i barwne, szczegółowo zrealizowane światy i istoty z uniwersum Marvela. Naprawdę dobra robota! "Strażnicy Galaktyki" to film, który przekracza granice typowego blockbusteru - mówię to bez dwóch zdań! Głośna produkcja oferuje widzom nie tylko spektakularne wrażenia wizualne. To przecież także niezwykła ludzka historia o poszukiwaniu przynależności, przebaczeniu i znaczeniu rodziny. I to niezależnie od tego, jak bardzo jest ona nietypowa i zwiariowana. Oraz jak bardzo jej członkowie się od siebie różnią.

Pora na króciutkie podsumowanko. Film Jamesa Gunna nie tylko umocnił pozycję Marvela w kinematografii. Pokazał również, że superbohaterskie kino może równie skutecznie opowiadać historie, które są zarówno osobiste, jak i epickie. I wbrew niesłusznym, tendencyjnym założeniem, wcale nie wyszło nazbyt cukierowo czy sztampowo. To pełne serca kino, które pozostawia widzów z poczuciem satysfakcji i niecierpliwością na więcej przygód tych niezwykłych bohaterów. Twórcy to wyczuli i jak wiadomo, do tej pory otrzymaliśmy już trzy cześci serii. Oceniam produkcję na plus!!!